NIE BIERZ ODPOWIEDZIALNOŚCI NA SIEBIE ZA NIE-SIEBIE!

Sporo wątków przychodzi do mnie ostatnio, wszystkie o odpowiedzialności…

Jakaś kobieta pyta mnie, co ma zrobić, bo jej ojciec trafił do szpitala z rakiem w jakimś zaawansowanym stadium i nie chce się poddać suplementacji przeciwnowotworowej…
Inna, matka – słucham o tym na szkoleniu online, w którym biorę udział – nie wie, co zrobić, bo jej dorosłe dziecko nie chce iść na psychoterapię, a przecież się tnie i wg niej bardzo tej terapii potrzebuje…
Tylko kilkoro nastolatków zostało nad ranem, by posprzątać po wszystkich po wspólnej całonocnej imprezie…
Któregoś wieczoru dobiega do mnie przypadkowo z telewizyjnego ekranu głos wiejskiego proboszcza, który martwi się, bo „przecież przed Bogiem odpowiada za swoich parafian”…

A ja na to wszystko nieustająco:
NIE BIERZ ODPOWIEDZIALNOŚCI NA SIEBIE ZA NIE-SIEBIE!

Jest dobrze brać odpowiedzialność, ale trzeba znać jej granice!

Jest dobrze brać odpowiedzialność na siebie ZA SIEBIE.

Nie jest dobrze nie brać odpowiedzialności na siebie za siebie.

I nie jest dobrze brać na siebie odpowiedzialność ZA NIE-SIEBIE.

W zasadzie w przyrodzie jest tylko jeden wyjątek, kiedy możemy, a nawet należy (!), poszerzyć zakres własnej odpowiedzialności poza siebie: dotyczy to odpowiedzialności za dzieci, za osoby niepełnosprawne w tym starsze, chore, w śpiączce itd. oraz osoby pod naszą opieką czyli ubezwłasnowolnione czy pod opieką prawną (to ostatnie już bardziej regulowane przez świat cywilizacji niż natury, no ale nie można tego pominąć, skoro na taki świat się decydujemy – to też leży w gestii naszej odpowiedzialności w takim razie).

Wszystkie inne przypadki, kiedy przejmujemy za kogoś odpowiedzialność, zwłaszcza bez jego zgody, noszą znamiona… agresji.
Tak, agresji.
Mimo, że brzmi to bardzo poważnie, mówię o tym z pełną odpowiedzialnością (sic!).

Wyjaśniając to z poziomu biologii:
w naturze każdy z nas dysponuje określonym terytorium do życia.
Są to terytoria różnego rodzaju, od fizycznego rewiru począwszy, poprzez sferę przekonań, emocji, wierzeń, itp., aż po terytorium duchowe.

Bywają takie sytuacje, w których ludzie uwspólniają pewne zakresy terytorialne dla wyższego dobra, np. tworząc małżeństwo lub spółkę, organizując się razem w klubach, stowarzyszeniach czy innych socjetach i wtedy z definicji oddają jakąś część własnej przestrzeni – czy to fizycznej czy innego rodzaju – na wspólne cele. Jednak nie jest to tym samym, co branie na siebie odpowiedzialności za drugą stronę. To raczej tworzenie współodpowiedzialności.

Przerzucanie się nią jeden przez drugiego, bądź – co gorsza – zrzucanie jej z siebie na kogoś, nie jest tworzeniem współodpowiedzialności.
Nie jest nią też tzw. odpowiedzialność zbiorowa, ale to dziś osobny wątek, który pomijam.

Dziś o braniu odpowiedzialności ZA SIEBIE.
Wracając do definicji dobrze uzgodnionego terytorium: każdy dysponuje swoim dla siebie i ma do tego nadprzyrodzone prawo, wynikające z danego mu życia tu na Ziemi.
Pozwalanie na przekraczanie komuś swoich granic bez własnej zgody, to uległość.
Przekraczanie cudzych granic bez czyjejś zgody, to agresja.

I choć wszyscy to rozróżnienie dobrze czujemy, oglądając najeźdźców w telewizji, czy czytając o nich w książkach historycznych, rzadko kiedy widzimy podobne zachowania u siebie…
A graf matematyczny, który rysuje oba zbiory rozłączne, będzie w obu przypadkach taki sam!
Kto nie pamięta grafów, tego uprzejmie odsyłam do reguł o zbiorach matematycznych z klasy pierwszej szkoły podstawowej.

I nie ma znaczenia, czy jesteś kochającą córką umierającego na raka ojca, czy wspaniałomyślną matką dorosłego syna o myślach samobójczych: jeśli robisz coś wbrew drugiej osobie, która nie jest ubezwłasnowolniona czy niepełnosprawna, wchodzisz w obszar zachowań agresywnych.
Nie dziw się więc wtedy, gdy napotykasz na opór.

„Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane” – mówi stare polskie przysłowie, nie bez racji.

Możesz mieć najszczersze intencje i kierować się dobrodusznością, ale kiedy robisz coś bez zgody drugiej strony – sorry, nosi to znamiona agresji i nic tego nie usprawiedliwia.

Oczywiście, że trudno jest ustawić tą cienką granicę odpowiednio, zwłaszcza gdy w grę wchodzi czyjeś życie (doskonale to rozumiem!), jednak tu nie ma innej rady jak ta, by na nowo odpowiedzieć sobie na pytanie: jak daleko sięga granica mojej odpowiedzialności?

NIE BIERZ ODPOWIEDZIALNOŚCI NA SIEBIE ZA NIE-SIEBIE!

Łatwo powiedzieć, tylko jak to zrobić?

Żeby to móc dobrze zrobić, trzeba najpierw odpowiednio rozeznać własne granice.
To z kolei konfrontuje nas ze znajomością siebie samych oraz stosunkiem do otaczającego świata.

Jak można prawidłowo ustalić granice, jeśli nie zna się własnej strefy wpływów?

Jak można nie dać sobie wrzucić odpowiedzialności na głowę przez innych, jeśli nie ma się dobrze ułożonych relacji z innymi, zwłaszcza z bliskimi?

Jak można nie przekraczać cienkiej granicy odpowiedzialności za działania grupy, jeśli nie zna się zakresu swoich kompetencji?

Jak można odmówić drugiej osobie i nie dać się wpędzić w poczucie winy, jeśli nie stoi się we własnej mocy?

Żeby nie brać odpowiedzialności na siebie za nie-siebie, trzeba mieć nieustanny kontakt ze sobą i źródłem własnej Mocy.
Wg mnie tylko wtedy jesteśmy w stanie stanąć w mądrości, prawdzie i czystej miłości.

Bez ego, które nakazuje nam coś doradzać innym, kiedy tego nie chcą.
Bez manipulacji, by dopiąć swego.
Bez narzucania swojej woli, racji lub opinii, bez biernej agresji, intryg i szantażu emocjonalnego.

Ale i bez ulegania czyjejś woli, bo tak komuś wygodniej.
Bez głupiego ustępowania, by „być mądrzejszym” albo dla „świętego spokoju”.
Bez rezygnacji z siebie, zdradzania swoich wartości lub sprzeniewierzania się sobie samemu.

Naprawdę nie trzeba posprzątać po całej imprezie samemu (po Pasterce w kościele, po procesji Bożego Ciała, po 18-tce czy 50-tce koleżanki, firmowym zlocie itd.), jeśli inni się tym nie zajęli – na pewno można znaleźć inne rozwiązanie.
Dlaczego z reguły go nie widzimy? (Piszę do tych, którzy takiego w podobnych sytuacjach nie widzą, a to około połowa Czytelników; druga połowa ma do przerobienia coś innego 😉 )
Bo ofiary przyzwyczajone do wkładania sobie odpowiedzialności na głowę przez katów, nie dopuszczają w ogóle do siebie możliwości istnienia innego rozwiązania i nawet nie zaczynają go szukać!

Naprawdę nie jesteś złą córką, jeśli pozwolisz ojcu czy matce wybrać własną ścieżkę leczenia, nawet gdy jest ona sprzeczna z Twoim obecnym stanem wiedzy czy światopoglądem.
(Teraz apel do drugiej grupy Czytelników… 😉 )
Nie zmieniaj ról wobec swoich rodziców, inaczej przekraczasz granice ich potrzeb lub oczekiwań.
Bądź dla nich córką czy synem, nie terapeutą, coachem albo lekarzem – oni tego mają aż za nadto, a własnych dzieci ile?

NIE BIERZ ODPOWIEDZIALNOŚCI NA SIEBIE ZA NIE-SIEBIE!

Stań w swojej Mocy z rozsądkiem i miłością.

Stań w swojej Mocy i… to wytrzymaj!
Weź oddech i obserwuj:
co się stanie, gdy nie zadziałasz odruchowo i zaczniesz świadomie kierować wajchą ciężaru odpowiedzialności?
Jak zmieni się system naczyń połączonych, w którym funkcjonujesz na co dzień?
Ile weźmiesz na siebie a ile zostawisz innym?

Stań w swojej Mocy i wytrzymaj!
Inni będą chcieli nadal częstować Cię winą i obarczać swoją odpowiedzialnością.
Będą chcieli żyć zgodnie z przyzwyczajeniem i niczego nie zmieniać.
Będą dążyć do wygodnego życia i zwalania wszystkiego na innych, a Ty…

Stań w swojej Mocy i wytrzymaj!

Wytrzymaj czyjeś zdziwienie, agresję, osąd;
wytrzymaj obrazę, szantaż i próby manipulacji.
Zostań wierna/y sobie i wyznawanym wartościom.
I nie zdradzaj siebie ani na chwilę.

To duże zadanie.
Czasem wielka sztuka.

Wiem o tym z doświadczenia.
Pamiętam mojego umierającego Tatę, który nie pozwolił sobie włączyć żadnej terapii naturalnej do swojego leczenia.
Nagle zostałam 'tylko córką’.
Niezły procesik 😜 po którym zrozumiałam, że jestem 'aż córką’ – polecam to zrozumieć każdemu w podobnej sytuacji ❤️

Wiem, o czym mówię z doświadczenia.
Nie potrzebuję, by ktoś brał odpowiedzialność za moją duszyczkę przed Bogiem.
Sama mogę i chętnie wezmę za nią odpowiedzialność i przestanę obarczać nią innych.

Wiem z doświadczenia, jak to jest samej świadomie regulować kurek odpowiedzialności.
Że jest to proces dynamiczny, zmieniający się nieustannie w czasie i w przestrzeni.

Ale jestem na to gotowa i w pełni otwarta.
Umiem stanąć twarzą w twarz do rozmowy, gdy mi coś zarzucają i rozeznać, po której stronie leży racja: gdy trzeba – przeprosić, a w innym przypadku odeprzeć zarzuty czy nadmierne oczekiwania.

Umiem to rozróżnić.
I widzieć w tym wartość.

A widzę w tym wartość ogromną,
bowiem większość chorób ludzi i zwierząt bierze się właśnie z konfliktów terytorialnych.
I o ile zwierzęta chorują znacznie rzadziej niż ludzie i zdecydowanie mniej intelektu włączają w swoją decyzyjność, również o zakresie własnej odpowiedzialności (!), to my – ludzie potrafimy porządnie manipulować rzeczywistością i zaburzać tym boski porządek, a potem to mocno odchorowywać.

Jeśli zdrowie jest dla Ciebie wartością, zarówno Twoje jak i Twoich bliskich:

NIE BIERZ ODPOWIEDZIALNOŚCI NA SIEBIE ZA NIE-SIEBIE!

Tym samym pozwalasz innym zrozumieć to, co sam(a) już zrozumiałeś/aś.

Z Miłością i Światłem ❤️

Magda Wdowiak

P.S. Jeśli temat pracy z granicami jawi Ci się jako niejasny, trudny albo wyzwaniowy, pamiętaj, że jest wsparcie: 5h moich warsztatów online w postaci bardzo rzeczowego webinaru pt.: „ZDROWE GRANICE, ZDROWA KOMUNIKACJA”, a w nim szerokie spojrzenie na zakres tej problematyki.
Polecam, bo wiem, że warto ❤️
Koło emocji w świetle Biologii Totalnej
I polecam też drugi – równie ważny dla tych z Was, którzy wciąż borykają się z poczuciem winy lub pozwalają innym obwiniać się za wszystko – dostęp tu:
Poczucie winy w świetle Biologii Totalnej