Twój koszyk jest obecnie pusty!
CO JEST WE MNIE, ŻE TO DO SIEBIE PRZYCIĄGAM?
To jest pytanie osoby świadomej.
Ignorant nigdy go sobie nie postawi w trudnej sytuacji,
ale osoba uważna już tak.
Nie zawsze jest łatwo dać sobie szczerą odpowiedź na to pytanie.
Czasem człowiek ucieka od odpowiedzialności za kreowanie swojej rzeczywistości albo od czucia tej odpowiedzialności w danej chwili, choć gdzieś podskórnie od dawna wie, że przecież nie ma przypadków…
Robimy to dlatego, że nasze umiejętności sprawcze nie zawsze są tak dalece rozwinięte, by przyciągać do siebie tylko to, czego pragniemy.
Czasem zdarzy się, że w nasze życie wpadnie bomba, która każe po sobie sprzątać jeszcze długo, długo…
Czasem wybuchnie jakaś wewnętrzna puszka Pandory i porozrzuca wióry skrajnych emocji na wszystkie strony…
Jak wtedy uznać, że sami to sobie zrobiliśmy?
Jak szczerze przyznać, że to nasza własna kreacja?
Tymczasem wszelkie badania fizyków kwantowych udawadniają a nauczyciele duchowi głoszą wszem i wobec, że tak właśnie jest, nie inaczej!
Że gdyby nie stare zapisy czy – jak to mówimy w Biologii Totalnej – programy, nic takiego w naszym życiu nie miałoby prawa zaistnieć.
Wszystko, co nam się „przytrafia”, produkujemy sami sobą.
Zgodnie z zasadą rezonansu, przywołamy do siebie wyłącznie to, czym wibrujemy.
Zatem, gdy stanie Ci się krzywda,
gdy poczujesz, że sytuacja Cię przytłacza
lub że to niesprawiedliwe(!),
masz do wyboru dwie opcje reakcji:
albo stajesz w pozycji ofiary i dziwisz się biegowi zdarzeń (postawa reaktywna),
albo uznajesz w duchu, że jesteś tego sprawcą (postawa proaktywna).
Można podejść do zadania z poziomu ambicji i odrzec,
że oczywiście, tak ogólnie mówiąc, to wybiera się uznanie tej odpowiedzialności za swoje życie,
ale nadal tego nie czując – nie polecam.
Albo można podejść z poziomu absolutnej pokory
i potulnie przejść przez cały proces powrotu do równowagi po wszystkich wybuchach – tak by było najpiękniej, tylko kto to potrafi po mistrzowsku?…
Można też – i to właśnie chcę dziś podpowiedzieć; samej mi to pomaga – podejść do tego zagadnienia z poziomu czystej, obiektywnej ciekawości.
To jest poziom dość neutralny, który nie narzuca interpretacji zdarzeniom.
Który ani nie płynie z pola wyłącznie intelektualnego
ani też wyłącznie z pola serca (choć znowu: tak by było najcudniej),
gdy to jeszcze do końca niemożliwe, wszak wszyscy się tego dopiero uczymy.
To jest poziom, w którym łatwo wejść w zewnętrznego obserwatora i tym samym pomóc samemu sobie obejrzeć wszystkie okoliczności zdarzenia z poziomu obiektywizmu.
To pomaga nabrać dystansu do rzeczy i w konsekwencji podjąć właściwy stosunek do całej sprawy.
Wystarczy zatem zadać sobie jedno pytanie:
CO JEST WE MNIE, ŻE TO DO SIEBIE PRZYCIĄGNĘŁAM/PRZYCIĄGNĄŁEM?
CO JEST WE MNIE, ŻE przyszło mi się zmierzyć z tą chorobą?
CO JEST WE MNIE, ŻE spotkałam marudę, agresora czy dziwaka?
CO JEST WE MNIE, ŻE przyszło mi towarzyszyć komuś bliskiemu w jego kłopotach? Jakich?
CO JEST WE MNIE, ŻE po raz kolejny mam problem finansowy, w relacjach z ludźmi, z pracą?
CO JEST WE MNIE, ŻE znowu pytają i proszą mnie o wszystko i nigdy nie pójdą z tym do kogoś innego?
CO JEST WE MNIE, ŻE to widzę? (Pijaka na ulicy, złodzieja w autobusie, ptaka, który nabrudził komuś na ubranie, zwierzę rozjechane na ulicy, pustą półkę w sklepie itp.)
CO JEST WE MNIE TYM MAGNESEM, KTÓRY TO WSZYSTKO PRZYCIĄGA?
Znalezienie w sobie odpowiedzi na takie pytania pozwala uwolnić się z tego,
co właśnie zostało uświadomione.
Bo może przyszła właśnie refleksja, że w moim środowisku za młodu też kradziono?
Albo nikt nie zajmował się świadomością zdrowia?
Relacje były budowane nieprawidłowo, a pieniądze trwoniono na lewo i prawo?
I że jeszcze jakiś mały odprysk tego wszystkiego we mnie pozostał, pomimo wielu wysiłków, uczciwej pracy nad sobą czy zaangażowania?
Nasze dojrzewanie to proces asymptotyczny i osiągnięcie pełnej świadomości we wszystkich obszarach naszego życia jest możliwe chyba tylko dla osób w pełni oświeconych, a i tego nie jestem pewna…
Póki tego nie osiągniemy, pozostaje nam zgłębiać swoje tajniki i krok po kroku odkrywać wszelkie zapisy na swojej matrycy życia.
Pytanie: CO JEST WE MNIE, ŻE…?
może stać się bardzo przydatne w tej drodze.
Co ciekawe, z czasem prowadzi ono do zdania sobie sprawy z tego, że jest w nas nie tylko sporo starych wzorców, rodowych programów czy niskowibrujących emocji, ale też mnóstwo dobrych informacji. W dodatku z czasem ich stopniowo przybywa!
Będzie dzień, gdy zadasz sobie pytanie:
CO JEST WE MNIE, ŻE spotkałam tak cudowną grupę osób na warsztatach?
CO JEST WE MNIE, ŻE mój nowy projekt płynie z tak olbrzymią lekkością?
CO JEST WE MNIE, ŻE nie przejmuję się już cudzymi opiniami, ludzką krytyką czy krytykanctwem?
CO JEST WE MNIE, ŻE mimo mrozu, wiatru i wilgoci na wyjeździe, wszyscy jesteśmy nadal zdrowi?
CO JEST WE MNIE, ŻE w mojej rodzinie panuje zgoda, radość i stałe poczucie bezpieczeństwa?
CO JEST WE MNIE, ŻE w sklepie mnie ktoś przepuścił do kasy, w autobusie ustąpił miejsca a przy drodze stało piękne zwierzę, jakby na przywitanie dnia?
Będzie dzień, kiedy zdasz sobie sprawę, CZEGO JUŻ W TOBIE NIE MA.
I w pełni poczujesz się Twórcą swojego Życia.
Nie ustawaj w swojej drodze na tej ścieżce Świadomości, proszę.
Będzie dzień, w którym sobie za to podziękujesz.
Z Miłością i Światłem ❤️
Magda Wdowiak
P.S. CO JEST WE MNIE, ŻE PRZECZYTAŁAM/EM DZIŚ TEN TEKST?… 😉